środa, 29 grudnia 2010

La Manita 2010

Wydarzenia, które wstrząsnęły moim futbolowym światem. 

Całe futbolowe życie toczy się wokół piłki hiszpańskiej, wokół katalońskiej Barcy.  Jakże karmiącej swoich wielbicieli w tymże roku. Brzuch pełniejszy niż po świętach, tylko chce się więcej. Wiadomo apetyt rośnie w miarę jedzenia. 

Oto moja opowieść w V aktach. 

Akt I
10 kwietnia  
Mecz, na który czekałam od 28 listopada 2009 roku, mecz który zdarza się dwa razy w roku, bardziej oczekiwany niż świąteczne prezenty. Tylko 10 kwietnia nie było tak radośnie. Bo to były inne Gran Derbi dla Polskiego kibica. Dramat uczczony minutą ciszy na stadionie wielkiego Realu. 

Akt II
FC Barcelona – Jose Mourinho
 Pierwszy mecz, który Barcelona przegrywa na San Siro oglądam w studenckim pubie z kolegami, dla których ten mecz, to kolejne wyjście na piwo, mi łamie się serce. I jeszcze ten Mourinho prowokujący kibiców na Camp Nou. Oczywiście nie jest tajemnicą, że Inter nie był moim faworytem w finale w Madrycie. Bo jakże pełniejszy byłby to rok, gdyby na Santiago Bernabeu puchar Ligi Mistrzów wzniósłby Puyol.

Akt III
Trzęsienie ziemi w La Liga
Do tej pory było gorąco, ale pod koniec maja zrobiło się bardzo gorąco. Do spragnionego triumfów, głodnego sukcesów Realu przychodzi ON, The Special One – Jose Mourinho. Jedni go kochają, inni straszą swoje dzieci mówiąc „Zjedz, bo przyjdzie Mou”. I w hiszpańskiej lidze zaczyna być jeszcze ciekawiej. Portugalczyk wyzywa, prowokuje, widać czuje się w Madrycie, jak u siebie, a media hiszpańskie swoje rubryki poświęcają niemal w całości temu, co robi nowy trener Realu. Jest Mourinho, jest zabawa.

Akt IV
Hiszpanie Mistrzami Świata
W związku z brakiem telewizora i małym budżetem, potrzebą przebywania poza domem związaną ze studiami w innym mieście, postanawiam zacząć wykorzystywać znajomości i wpraszać się do mieszkań znajomych. Pech jest taki, że akurat trzeba podejść do sesji, profesorowie jacyś nieczuli na południowoafrykański spektakl.
Finał oglądam w jednej z gdyńskich knajp. Obok Hiszpanie, moi znajomi w większości za Holandią, ja za La Roja. Na knajpy przychodzimy już na 3 godziny przed finałem, upał iście hiszpański. Walka o krzesła, podsiadanie, emocji co nie miara. I jest ta 116 minuta, Iniesta strzela gola, a ja wybucham, jak gdyby to Polska zdobyła to Mistrzostwo. W końcu, co mi po tym, że Hiszpanie, albo Holandia wygra? 

Akt V
Manita wśród Manit
Czekałam i bałam się. Real szedł przez La Ligę jak walec, gniotąc, demolując, niszcząc wszystko, co napotkał na swojej drodze. Tymczasem na niej właśnie staje FC Barcelona. W głowie kibiców drużyny z Camp Nou setki myśli. Czy Mourinho zrobi to, co zrobił w kwietniu, postawi autobus?
Ronaldo prowokuje, pytając, czy jego drużynie Barcelona tez strzeli 8 goli, jak było to kolejkę przed Gran Derbi. Portugalczyk powinien się cieszyć, że zawodnicy Dumy Katalonii strzelili „tylko” 5 goli.
I było cudownie, nieziemsko, bajecznie, kosmicznie. Xavi, Pedro, Villa, Villa i Jeffren.  La Manita. Miał racje Xavi, to jak orgazm (nawet dla widza).



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz