sobota, 23 lipca 2011

Mecz towarzyski



Barcelona rozegrała dziś swój pierwszy po wakacyjnej przerwie mecz. Także pierwszy w nowych strojach, po raz pierwszy w historii z reklamą na koszulce. Przeciwnikiem był Hajduk Split. Mecz zakończył się bezbramkowym remisem. 

Barca zaczęła w mocno rezerwowym składzie, zwłaszcza w obronie, gdzie najbardziej doświadczonym zawodnikiem był Adres Fontas, od niedawna zawodnik pierwszej drużyny. Valdés, Dalmau, Armando, Fontàs, Lobato; Dos Santos, Carmona, Keita; Thiago, Villa i Afellay. Tak prezentowała się pierwsza jedenastka, dla przeciętnego kibica, niektóre nazwiska mocno egzotyczne. Z przodu młodzianami dowodził Villa, który bardzo chciał zdobyć gola, można powiedzieć, że nawet z lekkim dystansem w grze traktował młodych kolegów, np. w sytuacji, gdy nie podał Carmonowi, gdy ten był w dużo lepszej sytuacji niż Hiszpan. Grą w środku pola próbował kierować Thiago, widać, że młodzian z każdym podaniem staje się lepszy, jednak dajmy mu czas, żeby stał się przywódcą i generałem. Mnie jak zwykle zawiódł,  biegający do linii końcowej i powrotem Affelay. Niezbyt pewnie grała obrona, złożona z zawodników, którzy znają się dobrze, funkcjonowała słabo, całe szczęście na tle dość słabego przeciwnika, nie było to zbyt widoczne. 

W drugiej połowie na boisku pojawili się m.in. Iniesta, Abidal, Busquets, Pinto, Maxwell i Jeffren i to właśnie ten ostatni sprawiał wrażenie, jakby grał bardzo ważny mecz, trudno się dziwić, media huczą od plotek, że Duma Katalonii jeszcze w tym okienku pozbędzie się swojej 11. 

Ogólne wnioski? Młodym wilczkom może się chciało, ale zawodnikom z pierwszego składu średnio, wyszli po prostu, żeby zagrać, do ich gry bardzo pasowało określenie – mecz towarzyski. 

Madryckie media już piszą o tym, że Barca powróciła bez gola, albo że nie było w jej poczynaniach dynamitu. Patrząc na goleady Realu, rzeczywiście można stwierdzić, że to Królewscy są w wysokiej formie, jednak wydaje się, że to właśnie zespołowi z Madrytu bardziej zależy, żeby mecze towarzyskie odbiły się echem. 

fotografia źródło: daylife.com

Drugi po Bogu


Jose Mourinho stopniowo zaczyna w Realu mieć władzę absolutną, wiadomo, że Florentino Perez, który pragnie wielkiego Realu, odda wszystko, byle triumfować w lidze i CL z Królewskimi, zwłaszcza Mou, któremu ufa bezgranicznie. 

O tym, że z Portugalczykiem nie warto zaczynać przekonał się były już dyrektor generalny klubu Jorge Valdano, który odszedł z Realu, właśnie przez wojnę, którą prowadził z byłym trenerem Interu. Od dawna było wiadomo, że panowie za sobą nie przepadają, a Valdano krępuje ruchy Mourinho,  który nie jest znany z ugodowego charakteru, gdy ktoś stoi na jego drodze. Trener Realu od początku miał pretensje do Argentyńczyka, że ten nie był zwolennikiem zatrudnienia jego osoby, chcąc pozostawić w Madrycie ówczesnego trenera Manuela Pellegriniego. Do tego panowie w większości spraw mieli inną wizję, jak ma funkcjonować klub, włącznie, oczywiście, z tym, jakie transfery powinny być przeprowadzone. Valdano nie mógł także zaakceptować prowokacji Mourinho wobec drużyn przeciwnych.  Próby złagodzenia konfliktu podejmował sam Argentyńczyk, wielokrotnie wyciągając rękę do Mou, ale także prezydent Perez chciał zgody swoich pracowników. Nie udało się. 

Ostatecznie Valdano stracił pracę, a w jego funkcje przjeął Zinedine Zidane, do tej pory będącego od jesieni 2010 doradcą prezydenta klubu.  Francuz ma pełne zaufanie ze strony Mourinho, w takim stopniu, że przebywa wraz zespołem na zgrupowaniu w USA, będąc na każdym treningu z zespołem. Zizou, zmienił garnitur i powrócił do klubowego dresu, którego założenie  zbliżyło go do zespołu, w którym stał się jednym z ważnych elementów,  a także pokazał, że ma poparcie trenera Realu. 

Teraz Mourinho zajmie miejsce Argentyńczyka, wczoraj został oficjalnie dyrektorem generalnym klubu ze stolicy Hiszpanii. Pretekstem ku temu jest wprowadzenie modelu angielskiego w Realu, co nie dziwi, Portugalczyk lubi mieć silną pozycję i kontrolę nad wszystkim. Trudno tego nie rozumieć, jeśli włodarze Madrytu chcą odnieść długo oczekiwany sukces, muszą oddać klub w panowanie genialnego trenera.

Władzę w Realu tylko pozornie sprawuje obecnie Florentino Perez,  po uzyskaniu nowej funkcji Jose Mourinho nie jest zaraz po Perezie, jest zaraz po Bogu, bo prezes nie zrobi nic, żeby zatamować nawałnicę, która nazywa się Mou, a która ma przynieść trzęsienie ziemi w światowej piłce, na szczyt zwracając światu Real Madryt.

Visca el Barça i visca la Roma!

- Bojan potrzebuje minut, których ja nie mogę mu dać – powiedział Pep Guardiola, usprawiedliwiając odejście z klubu Bojana Krkicia, zawodnika, który miał być złotym dzieckiem Barcelony, póki co, żeby udowodnić swoją wartość odchodzi do Romy. Czy tam odzyska formę?

Bojan Krkić za miesiąc skończy 21 lat, niewiele, bo w wielkiej piłce jest już blisko od 5,  jednak  w swoim sportowym życiu wygrał już sporo, jest m.in. dwukrotnym zdobywca ligi mistrzów z FC Barceloną              i kilkukrotnym mistrzem Hiszpanii. Niestety,  zawodnik w sukcesach swojej drużyny miał niewielki udział, a jego osoba była pod ostrzałem kibiców i mediów, którzy odczekiwali od napastnika goli i asyst, a także gry na poziomie nowo kształtującego Dream Teamu, nawet gdy dostawał okazję gry, zawodził, nie wnosił do gru praktycznie nic. Gole, które strzelał  zazwyczaj nie przesądzały o wyniku, będąc 3, 4 lub nawet 8 golem dla Barcy w danym meczu. 

Mimo małego zaufania ze strony trenera, Bojan nigdy nie podważał decyzji Mistera – Nie chce żadnych kontrowersji z udziałem moim i Guardioli, nie chcę mówić o nim nic złego. Jako kibic Barcy widzę go jako najlepszego z możliwych trenerów, jednak mimo wszystko jest wiele rzeczy, w których się z nim nie zgadzam. 

Syn Katalonki i Serba, był jedną z większych nadziei dla cules Barcelony. 21 latek zadebiutował w sezonie 2006/2007, mając zaledwie 16 lat. Zachwycał wszystkich, mały i szybki, zdawał się wyrastać na wielką gwiazdę klubu ze stolicy Katalonii. W drużynie Rejkarda zachwycał. W 2007 roku został uznany najlepszym młodym hiszpańskim zawodnikiem, nie mówiąc już o wielu nagrodach za najlepszy debiut.  Mając 20 lat miał na swoim koncie 100 występów w lidze. Gdy w 2008 roku Luis Aaragones chciał go zabrać na Euro Krkić odmówił, tłumacząc to chęcią odpoczynku po trudach sezonu. 

 Jednak wraz z przyjściem do klubu Guardioli Bojan przestał odgrywać tak ważną rolę w zespole, trener, jeżeli już stawiał na wychowanka, to w meczach Copa del Rey. W zeszłym roku, po odejściu do Milanu Ibrahimovicia, na plecach Krkicia pojawiła się koszulka z numerem 9, jakże prestiżowym, pokazująca, jak wielkie oczekiwania wobec niego ma klub. Niestety dla niego, nie spełnił ich,  a 9 Barcy mogliśmy na boisku oglądać rzadko, jeszcze rzadziej z podniesionymi w geście triumfu rękoma. 

- Chcę znowu cieszyć się futbolem – powiedział na pożegnanie nowy zawodnik Romy, podczas pożegnalnej konferencji w stolicy Katalonii i dodał – Mam 21 lat i chce ponownie zademonstrować ile umiem, czego nie mogłem zrobić tutaj. O wzruszeniu, jakie towarzyszyły młodemu zawodnikowi (już) Romy, świadczyły łzy, które pojawiły się w jego oczach, gdy mówił – To najbardziej słodko-gorzki dzień w mojej karierze.  - Zawsze będę barcelonistą – powiedział na koniec. Czy wróci do Barcelony?

O transferze do Romy mówiło się odkąd na ławce rezerwowej klubu zasiadł Luis Enrique, który przeszedł w tym roku z Barcelony B do klubu ze stolicy Włoch. Ostatecznie doszło do transakcji 22 lipca ku uciesze włoskich Enrique i kibiców. Roma zapłaciła za zawodnika 12 milionów euro.

Barcelona sprytnie zabezpieczyła jednak swoje interesy, doświadczona przypadkiem Cesca Fabregasa, chce mieć możliwość  wykupienia wychowanka już za dwa lata. Tak na wszelki wypadek, gdyby  Bojan wrócił do wielkiej formy.

czwartek, 21 lipca 2011

Dla kogo lata tłuste?


Wiadomo, że Barcelona długo na szczycie być nie może. Spadną na Blaugranę lata chude, po tłustych, kwestia tylko kiedy.  Tymczasem dla Barcelony i jej sympatyków nadejść  ma pewnego rodzaju katastrofa – lata panowania Królewskich z Madrytu

Barcelona od trzech lat projekt drużyny  ma praktycznie  kompletny,  dokupowani są jedynie poszczególni piłkarze, którzy mogą do klubu wnieść świeżość i głód sukcesów. Nie udało się z Ibrahimovicem, którego obecność w Barcelonie nie wniosła praktycznie nic dobrego do zespołu. Udało się z Villą i Mascherano, którzy głodni zwycięstw przyszli do klubu ze stolicy Katalonii, będąc ważnymi składnikami sukcesu drużyny Guardioli.  W tym sezonie mają przyjść Alexis Sanchez i Fabgregas, którzy mają być kolejnym świeżym powiewem głodu sukcesu. 

Duma Katalonii  wydaje duże pieniądze, ale kupuje niewielu, tymczasem Real kupuje co sezon kilku piłkarzy w tym sezonie pięciu, dwa lata temu, zmienił się nieomal cały skład. Rok temu przyjście Jose Mourinho zwiastowało nadejście nowej ery w Realu. Wielki klub zaczął być jeszcze bardziej atrakcyjnym dla potencjalnych graczy, a wszystko przez transfer nowego trenera. 

W Madrycie nadchodzi drugi sezon panowania Mou, drugi, czyli ten lepszy, jak zapowiada trener i zawodnik, którzy już z nim pracował, jak Ricardo Carvalho. Zawodnicy Realu są bardzo pewni siebie, ufając trenerowi, że ten doprowadzi ich na szczyt, jak to zrobił z Porto i Interem.  Prasa hiszpańska obwołuje, że Real ma najlepszy zespół od wielu lat, nowe stroje Realu na ten sezon mają w sobie złote elementy. Nikt nie bierze pod uwagę, że Królewscy nie odbiorą Barcelonie mistrzostwa kraju i ligi mistrzów.  Być może wielu zawodników nie chce odejść także dlatego, że wierzą, że mogą w tym sezonie być częścią wielkiego zespołu. 

Już w sierpniu będzie okazja do przekonania się, który z zespołów lepiej wejdzie w sezon i zyska przewagę nad przeciwnikiem do następnych Gran Derbi, czyli do grudnia.

niedziela, 17 lipca 2011

Urugwaj – waleczni potomkowie Indian


Warto było zarwać dzisiejszą noc, żeby obejrzeć mecz klasyk w Copa America. Gracze Argentyny i Urugwaju przyszykowali ucztę, która na długo pozostanie w głowach kibiców. 

Już początkowe minuty zapowiadały, że to będzie wielki mecz, gol Pereza po pierwszym dla Urugwaju rzucie wolnym wykonywanym przez Forlana był początkiem spektaklu, który został nam zaprezentowany przez zawodników.  Niedługo musieliśmy czekać na odpowiedź Argentyny. Po cudownym podaniu Messiego gola głową strzelił Hiuguain. Mecz zaczął się od nowa. Szybkie akcje Albicelestes, kontrataki Charruas i te rzuty wolne Forlana przyprawiały o zawrót głowy, w pozytywnym sensie tego słowa.  Nie było chwili, żeby móc odwrócić głowę i pomyśleć o czymś, co nie związane było z meczem. Jedynym mankamentem była bardzo brutalna gra zdobywcy gola dla Urugwaju, który sam prosił się o czerwoną kartkę, którą otrzymał w 38 minucie, od tej pory podopieczni Oscara Tabareza musieli radzić sobie w 10. Jednak waleczni potomkowie Indian nie dali się,  a Argentyńczycy nie potrafili wykorzystać osłabienia przeciwnika. 

Druga połowa zaczęła się leniwie, Argentyna nie mogła znaleźć rytmu, który prezentowała przed przerwą, emocji jednak  nie zabrakło, sytuacje były z obu stron, ah, te niebezpieczne rzuty wolne Forlana, ten Suarez, który wykonywał lwią pracę w ataku, pomocnicy Urugwaju, którzy zagęszczali środek pola, że sam Messi się gubił, Rios, który krył zawodnika Barcy, nie dostał nawet żółtej kartki.  No i ta żelazna obrona prowadzona przez Diego Lugano i na końcu bohater – Muslera, który bronił strzały zawodników Sergio Batisty z każdej pozycji.  Gdyby Argentyna miała taką obronę, jak ma Urugwaj, byłaby bezkonkurencyjna na świecie.  

Nawet bardzo dobra gra Messiego nie pomogła gospodarzom turnieju. Zawodnik Barcy dwoił się troi, żeby pokazać, że dla Argentyny oddaje serce tak samo, jak dla Blaugrany. W wielu przypadkach brakowało niestety zrozumienia z kolegami z zespołu, którzy nie nadążali za genialnym rodakiem. Słaby mecz rozegrał Kun Aguero, który chyba chciał zostać bohaterem narodowym, bo bardzo często próbował akcji indywidualnych, próbując wziąć odpowiedzialność na siebie.  W środku pola sytuacje zmieniło wejście Pastore, który świetnie rozumiał się z Messim, mało wniósł Tevez, który grał słabo. Mógł jednak zostać bohaterem, gdy w jednej z ostatnich minut meczu wykonywał rzut wolny, jego atomowy strzał cudem obronił Muslera. Mimo dobrych fragmentów zawodnicy Realu w drużynie gospodarzy zawiedli, Di Maria nie miał swojego dnia, a Gago przeplatał dobrą grę bardzo słabymi fragmentami, po tym meczu nie może nikogo dziwić, że zawodnik nie znajduje miejsca w składzie Królewskich.  Najlepiej na czele zawodników Mourinho wyglądał zdobywca gola Higuain, który miał bardzo dobre momenty w grze. Nic dobrego nie można powiedzieć o obronie Albiceleste. Milito   i Burdisso to słabi zawodnicy, zwłaszcza na wielką Argentynę, ich gra przyprawiała o drżenie serca, błędy, które popełniali nie przystoją.  Boczny obrońca Zabaleta zaspał przy golu,  a Zanetti, mimo że najlepszy z tej formacji, ma już najlepsze lata za sobą.  

Pod koniec regulaminowego czasu gry z boiska został usunięty kapitan gospodarzy Mascherano, siły na dogrywkę się wyrównały, a przewaga psychologiczna była po stronie gości. Dogrywka przyniosła wiele emocji, jednak nie zmianę wyniku. Na końcu rzuty karne. Pewny siebie w bramce stawał Muslera, zawodnik Lazio obronił tyle 100% sytuacji, że mógłby obdzielić nimi nie jednego bramkarza. Cudowny mecz Urugwajczyka. I to właśnie on stał się bohaterem, gdy w trzeciej serii obronił strzał Teveza, zawodnika, którego na mistrzostwach miało nie być. Blisko był też obrony strzału Pastore. Koledzy Muslery strzelali bezbłędnie. 

Urugwaj wyrasta na potęgę w Ameryce Południowej, nie dziwi jego miejsce w 4 najlepszych zespołów świata po zeszłorocznym Mundialu w RPA. W półfinale zawodnicy Tabareza trafią na Peru, które nie ma szans w spotkaniu z Forlanem i spółką. W finale będzie czekała pewnie Brazylia lub Chile, ale to Urugwaj może okazać się faworytem i zwycięzcą Copa America 2011. 

Tymczasem Argentyna płacze, odpadając z kolejnego turnieju. Za trzy lata Mistrzostwa Świata w Brazylii, jest więc czas, żeby popracować. Pytanie tylko, czy nagle znajdzie się dwóch rasowych środkowych obrońców, a także prawy obrońca, czy Zanetti nie zakończy kariery, z taką obroną Alibicelestes nie dojdą daleko na żadnym turnieju.