niedziela, 29 stycznia 2012

Barcelony męki wyjazdowe

Przetrzebiona kontuzjami Barcelona w sobotę udała się na El Madrigal, stadion twierdzę, na którym od zawsze zawodnikom Guardioli grało się ciężko, tym razem nie było inaczej. Blaugrana upuściła w drodze po mistrzostwo dwa bezcenne punkty i traci do Realu już siedem oczek.

Jeszcze przed meczem Pep Guardiola zapowiadał, że jego zawodnicy nie mogą już tracić punktów, słowa te stają się, jak mantra powtarzana przed każdym meczem wyjazdowym. Grając poza Camp Nou w tym sezonie Barcelona remisowała czterokrotnie, a bywało tak, że przegrała, jak z Getafe. Zupełnie, jakby ktoś rzucił klątwę na poczynania wyjazdowe drużyny ze stolicy Katalonii.

- Okazało się, że Messi też jest człowiekiem – głosiły, niektóre ze sportowych portali. Wydawało się, że hat-trick ustrzelony w zeszłotygodniowym pojedynku z Malagą, przełamał złą passę Argentyńczyka, który do tej pory strzelił tylko jednego gola na wyjeździe. Messi mógł stać się bohaterem, gdy po jednej z akcji przelobował bramkarza gości, piłka jednak nie znalazła drogi do bramki. Oprócz tej sytuacji, piłkarz nie miał ich zbyt wielu, próby dryblingu były nieudane, a więcej strzałów na bramkę, trudno sobie przypomnieć. To nie sam Messi zawinił, pozostali zawodnicy Barcelony także zagrali słabo. Choćby Cesc Fabregas, który ostatnimi czasu wydaje się być cieniem samego siebie, były kapitan Arsenalu, bardzo mało wnosi obecnie do gry, a cudowna nić, która łączyła go z Leo Messim, wydaje się być, póki co, przerwana.  Jeśli można kogoś wyróżnić, to świetnych Busquetsa i Abidala.

Guardiola zbyt późno zdecydował się na zmiany, po pierwszych bardzo słabych 45 minutach,  aż prosiło się o wprowadzenie świeżych i kreatywnych zawodników, którzy mogliby rozruszać grę zastygłej Blaugrany. Wprowadzony w 60 minucie Alexis na niewiele się przydał, dopiero zmiany z 76 minuty sprawiły, że gra Barcelony nabrała tempa. Duet Tello i Thiago byli zastrzykiem nowej, jakże potrzebnej energii. Jeden z katalońskich dziennikarzy tak skwitował wejście, debiutującego w lidze Tello – Zrobił więcej w 2 minuty, niż Adriano w 76. Niestety dla Barcelony, 14 minut, które dostali dwaj młodzieńcy,  było zbyt krótkie, żeby móc zmienić rezultat meczu na korzyść drużyny Guardioli.

Dziwi mnie zadowolenie Pepa po meczu. Mister chwalił swoje zawodników, że zrobili wszystko, żeby wygrać i podkreślał, że jest z nich dumny. Dziwne to. Barcelona zagrała sporo poniżej oczekiwań, praktycznie nie była sobą. I nie chodzi o słaby wynik, ale o słaby styl. Do wypracowanej przez nią ticki-tacki było daleko, zawodnicy z Katalonii mieli problem z dłuższym utrzymaniem się przy piłce i wymianą setek podań, do których przyzwyczaili piłkarski świat. Nie mówiąc już o próbach przedostania się w pole karne przeciwnika, które co rusz, spalały na konewce. Dlaczego tak się działo/ dzieje?
Zawodnicy Barcelony nie są zmęczeni fizycznie, a psychicznie. Większość z nich w piłce nożnej wygrała już wszystko, normalny wydaje się ‘zjazd’ formy i marazm w poczynaniach boiskowych, nawet nieuświadomiony. Cała nadzieja, w wchodzących do nowego zespołu młodzianach, jak Cuenca, Tello, czy Sergi Roberto, którzy mogą stać się motorem napędowym utytułowanego zespołu. Zwłaszcza teraz, gdy w Dumie Katalonii kontuzjowanych jest tak wielu zawodników z podstawowego składu.

Wszyscy piłkarze Barcelony podkreślają, że mimo straty siedmiu punktów do lidera będą walczyli o mistrzostwo Hiszpanii do samego końca. Jeszcze 54 oczek do zdobycia, z matematycznego punktu widzenia wszystko jest możliwe, patrząc jednak na poczynania drużyny Mourinho w tym sezonie, wydaje się, to być mało prawdopodobne, żeby Barcelona dogoniła Królewskich. Real stracił do tej pory w lidze osiem punktów i w  przeciwieństwie do Barcelony, nawet, gdy gra mecze słabe, jak choćby z Mallorcą, dopisuje sobie po nich kolejne trzy punktu.

Ostatnio siedem punktów do lidera odrobiła w sezonie 2003/2004 Valencia prowadzona przez Rafę Benitez, wyprzedzając właśnie Real. Jednak od ciągłego powtarzania Barcelony, że punktów już tracić nie można, one nie przybędą, czas grać panowie.

czwartek, 26 stycznia 2012

Podcast z Jackiem Laskowskim

Uff, już po granderbowym dwumeczu.
W związku z tą okazją, zagościł na naszym podcaście gość specjalny, wieloletni komentator ligi hiszpańskiej, ale także innych wydarzeń piłkarskich - Jacek Laskowski. Serdecznie zapraszam do wysłuchania audycji.
Wystarczy kliknąć TUTAJ

sobota, 21 stycznia 2012

Koszulka bez pasków


Katalońskim Sport ujawnił  projekty nowych koszulek, w których w przyszłym sezonie będą grali zawodnicy Barcelony. Kto się dobrze przysłuchał, ten usłyszał pomruk niedowierzania, Barcelona znowu odchodzi od tradycji, tym razem na koszulce zabraknie … pasków.

- Czy to jest koszulka NIKE, czy Barcelony? – zapytał jeden z katalońskich dziennikarzy. Nowa trykot jest niebieski, a przez jego środek przechodzi bordowy pas, nie ma tu wyraźnego, ostrego przejścia w postaci paska, lecz kolory przekształcają się bardzo delikatnie jeden w drugi.

Zawodnicy Barcelony grają w kolorach, które po katalońsku nazywa się Blaugrana, czyli bordowo- niebieski od 1899 roku, czyli od powstania klubu. Nie ma stuprocentowej pewności skąd właśnie taki wybór kolorystyki strojów. Wielu uważa, ja także bliska jestem tej wersji, że Duma Katalonii nosi takie barwy dzięki jej założycielowi Joanowi Gamperowi, który zanim zawitał w Barcelonie występował w szwajcarskim FC Basel, którego zawodnicy także występują w tych kolorach. Byli i tacy, którzy uważali, że zainspirowano się… kolorem ołówków, których używali miejscowi urzędnicy do wypełniania ksiąg rachunkowych. Są i tacy, którzy uważają, że kolorystykę zaczerpnięto z kolorów rewolucji francuskiej.

Pierwszy wzór strojów Blaugrany nie miał pasków, jeden rękaw miał kolor bordowy, drugi niebieski, podobnie było z częścią przylegającą do korpusu, przedzielona na pół, podobnie, jak w strojach, które zawodnicy nosili na 100 i 110 lecie klubu. Później pojawiły się paski. I właśnie o te paski się rozchodzi dzisiejszym obudzonym z powodu nowego wzoru. Były  różne kombinacje pasków, raz było ich mniej, raz więcej, ale były. Już paski na obecnych strojach przyjmują pewną wariację i załamują się w charakterystyczny sposób. Co uważniejszy podróżny, korzystający z usług PKP mógł spotkać się z podobnym wzorem na obiciach siedzeń polskich pociągów.

Przez wiele lat kibice Barcelony szczycili się czystością swoich koszulek, obok wielkiego i pięknego Camp Nou, cudownej historii, związków z Katalonią,  wielkich zawodników, brak reklamy na koszulce doskonale wpisywał się w hasło ‘więcej niż klub’. A gdy na koszulce pojawiło się logo UNICEFu, to tylko podkreślało, jak klub jest wyjątkowy, że w dobie powszechnej komercjalizacji i globalizacji, Barcelona nie bierze pieniędzy za obecność na jej koszulkach, ba, ona nawet za to płaci! Są tacy, którzy uważają to za akt ‘zabrudzania’ koszulki, przygotowania kibiców do tego, że wkrótce na ich ukochanej ‘czystej’ koszulce pojawi się reklama.

Gdy Sandro Rosell ogłosił, że na koszulkach Barcelony pojawi się reklama, w Barcelonie, w Katalonii i całej Hiszpanii zawrzało. Decyzję tą tłumaczono potrzebami finansowymi, za każdy rok obecności na koszulkach mistrza Hiszpanii Quatar Fundation ma płacić Barcelonie 30 milionów Euro. Dla obrony decyzji władze Blaugrany tłumaczyły, że QF nie jest komercyjnym przedsiębiorstwem, a fundacją wspierająca naukę i rozwój.

- W piłkarskim świecie Barcelona była od zawsze - do tej pory - unikatem. Brak reklam był znakiem rozpoznawczym. To było znakomite. - mówił oburzony Johan Cruyff. Holender zwracał uwagę, że Barcelona dla zwiększenia swoich dochodów tracił coś, co było jej niezaprzeczalną i unikatową wartością.

Wkrótce potem większość zaakceptowała decyzję nowych władz. A z klubowych sklepów nowe koszulki znikały, jak świeże bułeczki i już nikt nie miał problemu z reklamą.

Nie wszyscy jednak pozostali obojętni na sprawę. We wrześniu tego roku odbyło się głosowanie, w którym socios Barcelony mieli opowiedzieć się w sprawie reklam. Reklam bronił sam Pep Guardiola. Przeciwnicy polegli , przegrywając głosowanie. Zaledwie 76 osób głosowało za zerwaniem umowy z QF, 36 osób wstrzymało się, a miażdżąca liczba 697 osób zagłosowała pozytywnie za kontynuacją współpracy z katarską fundacją.

Sprawa z nową koszulką już nie wzbudza takich kontrowersji, przynajmniej na świecie. Wielu właściwie może dziwić o co ta burza. Cierpią tylko barcelońscy konserwatyści, którzy do dziś nie mogą patrzeć na koszulki z reklamą, a niedługo zabraknie na nich tradycyjnych pasków. I to wszystko za rządów Sandro Rosella. Jaki będzie następny krok? Może biały rezerwowy komplet?

wtorek, 17 stycznia 2012

Granderbowy podcast


Zapraszam serdecznie do wysłuchania podcastu na HayLiga.pl, w którym wraz z Jankiem i Cichym rozmawiamy o najbliższym dwumeczu Barcelony z Realem.

poniedziałek, 16 stycznia 2012

Camp Nou odczarowane, ale niezdobyte

Barcelona wygrała i utrzymała status quo w tabeli, nada traci pięć punktów do Realu. Choć wynik 4:2 wskazuje na łatwą wygraną, to nie był prosty mecz dla zawodników Pepa Guardioli. Jednym słowem - działo się na Camp Nou w niedzielny wieczór.

„Wielki Alexis, wielkie zwycięstwo” ogłosiło katalońskie Mundo Deportivo tuż po meczu. I tu wielkie nie oznacza tylko rozmiar, ale i charakter, który pokazał Pep Team. Ale zacznijmy od początku.

Barcelona przystępowała do meczu pewna swego, mimo zeszłotygodniowej utraty punktów w meczu z Espanyolem, nikt raczej nie myślał, że Betis w jakikolwiek sposób zagrozi Dumie Katalonii, zwłaszcza w twierdzy Camp Nou. Zawodnicy z Andaluzji nie przestraszyli się jednak wielkiej Barcelony. Od samego początku grali bardzo odważnie, nie murując bramki przed swoim polem karnym. Ba, to nawet zespół z Sewilli mógł objąć prowadzenie, na szczęście dla Barcelony, w bramce stał czujny Victor Valdes.

Gdy wydawało się, że po zdobyciu dwóch bramek przez Blaugranę będzie można doliczać jej kolejne gole na tablicy wyników, Betis podniósł się i zdołał jeszcze przed przerwą zdobyć bramkę. Czarodziej Ruben Castro odczarował bramkę na Camp Nou, która pozostała niezdobyta przez  blisko 1151  minut. Od wrześniowego spotkania z Milanem w Lidze Mistrzów, Barcelona nie straciła u siebie gola. Co więcej Betisowi udało zdobyć drugą bramkę zaraz po przerwie. A było to nie lada wyczynem. Cudownie zza pola karnego uderzył Santa Cruz. Jak ciężko jest strzelić w Barcelonie dwa gole, niech o tym świadczy fakt, że ostatnio działa tego dokonali zawodnicy Herculesa Alicante we wrześniu 2010 roku.

Niespodzianką pachniało na kilometr, Betis poczuł wiatr w żagle, a Barcelona wydawała się zagubiona, zawodnicy z Andaluzji atakowali, a obrońcy Blaugrany pozwalali im na wiele, zbyt wiele.  Jednak zawodnicy Guardioli zebrali się w sobie i zaatakowali, wyciągając najcięższy kaliber, napierając z największą siłą. Jednak żadna z sytuacji nie przyniosła im gola. I  kto wie, jak zakończyłby się ten mecz, gdyby nie wykluczenie Mario, który próbował powstrzymać jeden ze szturmów Barcelony. – To nas zabiło – powiedział o czerwonej kartce trener Betisu. W doskonałej maszynie zabrakło jednego trybika, a w dziesiątkę  z Barceloną nie sposób walczyć. Można, ale niewielu wyszło z tego cało.

I stało się zgonie z zasadą – do trzech razy sztuka – Alexis w swojej trzeciej 100% sytuacji strzelił gola na 3:2. Chilijczyk zagrał bardzo dobry mecz, a mógł zagrać świetny. Widać w nim potencjał, coraz lepiej rozumie grę Barcelony, ale nadal jest na boisku nieśmiały, mam wrażenie, że ciągle myśli, że liderem zespołu jest Messi, Xavi, Iniesta czy inni i to im wolno podejmować śmiałe i ryzykowne decyzje. A trybuny Camp Nou nadal go piotrosze paraliżują. Jeśli Chilijczyk przełamie tą nieśmiałość stanie się jeszcze lepszym zawodnikiem. To właśnie jego podanie do Cesca  otworzyło drogę do pierwszej bramki Barcelony, a przy drugiej bramce asystował już bezpośrednio, no i wspomniany już gol, ale także kilka świetnych okazji, których młody piłkarz nie wykorzystał. Barcelonę uspokoił jednak dopiero gol na 4:2, który strzelił Leo Messi z karnego, zaliczając dublet, dzięki czemu zbliżył się do Cristiano Ronaldo w klasyfikacji pichichi.

Barcelonę w środę czeka spotkanie na Bernabeu, choć zawodnicy Guardioli nie zagrali w niedzielę świetnego spotkania, mogą do klasyku podchodzić pewni siebie, bo Królewscy, mimo że wygrali swój mecz, wydaje się, że są  w słabej formie.

Ale to klasyk, a więc w zasadzie faworytów nie ma.

wtorek, 10 stycznia 2012

Derby, które zelektryzowały

 
Jeśli ktoś myślał, że niedzielne derby Barcelony będą tylko festiwalem strzeleckim Blaugrany, to się przeliczył. W zamian za to zobaczyliśmy walkę, pasję i szaleństwo zawodników Espanyolu, ale i Barcelona udowodniła, że potrafi przegrywać, pardon, remisować. A to wcale nie łatwe, gdy piłkarski świat kręci się wokół niej.

U licha, ileż to razy porównywano takie spotkania do pojedynku Dawida z Goliatem, ale czy i teraz nie wypadałoby tej metafory przywołać? Bo jak inaczej porównać mecz obecnie najlepszej drużyny świata z Espanyolem, który światową potęgą nie jest, ba, nie jest nawet hiszpańską? Choć wiadomo było już przed meczem, że drużyna Pochettino sprawia problemy Barcelonie, to raczej nikt na nią nie stawiał, pewnie Blaugranie przypisując trzy punkty.

Espanyol ruszył od początku z impetem, nie pozwalając Barcelonie na długie rozgrywanie piłek, mógł już prowadzić w pierwszych minutach meczu, ale genialna interwencją Victora Valdes, a  następnie Gerarda Pique, uratowały Barcelonę. I gdyby nie stracony dość wcześnie przez Papużki gol, zapewne Espanyol atakował by dalej.

Zawodnicy Guardioli nie byli w niedzielny wieczór w dobrej dyspozycji. Tak wielu błędów popełnionych przez Xaviego, czy Busqetsa w jednym meczu próżno szukać w pamięci. To nie był też dobry mecz dla Leo Messiego. Argentyńczyk zagrał znacznie słabiej niż w środowym meczu przeciwko Osasunie, gdzie strzelił dwa gole, rzekomo grając  z  grypą. Messi mógł jednak zostać bohaterem,  po błędzie bramkarza Espanyolu, przechwycił piłkę i podał ją do Fabregasa, który trafił do bramki. Niestety dla Barcelony Messi, próbował opanować piłkę ręką.

Ręka Messiego nie była jedyną tego wieczoru. W ostatnich minutach, gdy piłkarze Guardioli dokonali szturmu na bramkę Casilli, po strzale Pedro, piłka trafiła w rękę zawodnika Espanyolu. Sędzia powinien podyktować karnego, nie zrobił tego. Po spotkaniu winowajca tej sytuacji, Raul Rodriguez przyznał, że karny być powinien. - Musimy to zaakceptować, to zdarza się w futbolu  - powiedział po meczu Guardiola. Pretensji do sędziego nie miał także prezes Rosell, który  powtórzył słowa trenera.

To nie był dobry mecz Barcelony, ale to nie umniejsza świetnej grze Espanyolu, który wykorzystał niedyspozycję wielkiego przeciwnika, zmuszając zawodników z Camp Nou do wielu błędów. W oczach zawodników Papużek widać było pasję i sportową zawziętość, oni nie zamierzali poddać się Barcelonie, walczyli do końca, co pozwoliło im zremisować, a w ostatnich sekundach mogli nawet wygrać, po tym jak po strzale jednego z zawodników piłka powędrowała nad poprzeczką strzeżoną przez Victora Valdesa.

W tle meczu kibice Espanyolu rozgrywali swoje spotkanie. Nawiązując do hasła Barcelony wywiesili baner z napisem „Katalonia to więcej niż klub”, wiadomo, że sympatykom Papużek odmawia się ich katalońskości, wskazując, ze prawdziwie katalońska jest Barcelona. Co rusz za jedną z bramek pojawiał się inny transparent, głoszący, że „Qatar, to nie Katalonia” złośliwie nawiązując do reklamy na koszulkach odwiecznego rywala. Dla nich ten mecz smakował specjalnie, wystarczy dodać, że mimo iż to derby, to ważne są one głównie dla kibiców Cornellá-El Prat.

- Liga jeszcze się nie skończyła, zostało dużo meczów do rozegrania i punktów do zdobycia – powiedział po meczu Pep Guardiola. Wydaje się to być marne pocieszenie dla kibiców Barcelony. Wielu dziennikarzy już oddało puchar za mistrzostwo Realowi. Królewscy mają na tą chwilę 5 punktów przewagi nad Barceloną, a w przeciwieństwie do Dumy Katalonii, która w niedzielę zremisowała po raz szósty w lidze, zawodnicy Jose Mourinho nie tracą punktów.

Śmiało można rzec, że niedzielny pojedynek Barcelony z Espanyolem może być wizytówką ligi hiszpańskiej. W tym meczu było wszystko, co kibic może sobie wyobrazić, nawet kibic ligi angielskiej.

A jeśli kogoś zwłaszcza zasmuciły wieści o porażce Barcelony, to zespół Osasuny, który będzie następnym przeciwnikiem Blaugrany w ramach Pucharu Króla. Wiadomo, że rozdrażniona Barcelona, to groźna Barcelona.

poniedziałek, 2 stycznia 2012

Wyzwania Barcelony

Rok 2011 rozochocił kibiców Barcelony i dziennikarzy z Katalonii jeszcze bardziej niż poprzednie lata, w których zespół odnosił sukcesy. Po zdobyciu przez Barcelonę 5 trofeów apetyt wzrósł, a wiadomo, apetyt rośnie w miarę jedzenia.

Mistrzostwo Hiszpanii, zwycięstwo Ligi Mistrzów, wygrany Superpuchar Hiszpanii i Europy, no i Klubowe Mistrzostwo Świata, to tegoroczny dorobek klubu ze stolicy Katalonii. Te sukcesy sprawiły, że Pep Guardiola zdobył swoje 13 trofeum na 16 możliwych. Dlatego też największym wyzwaniem dla władz klubu jest przedłużenie umowy z katalońskim trenerem. Chcą tego wszyscy, z zawodnikami na czele, którzy na każdym kroku podkreślają przywiązanie do trenera i marzenie o przedłużeniu przez niego kontraktu.

Guardiola w tym roku poszedł krok naprzód, zaczął eksperymentować z ustawieniem, w którym grywał u Johana Cruyffa – 3-4-3, to właśnie m.in. ono pozwoliło wywieść z Bernabeu trzy punkty. Przed tym sezonem pytano po co trenerowi Barcelony Fabregas, kolejny pomocnik, mogący zagrozić rozwojowi Thaigo, ryzykujący pobyt na ławce rezerwowych,  tymczasem Pep miał pomysł, a Cesc doskonale zaadoptował się w Barcelonie.

Przed Guardiolą stoją  nowe wyzwania, bicie kolejnych rekordów i zdobywanie następnych trofeów. Katalończycy marzą o odzyskaniu Pucharu Króla, w zdobyciu tego przeszkodził im Jose Mourinho i jego Realu, który pokonał Blaugranę. Wiadomo, że w tym roku powtórki z finału nie będzie, a obie drużyny, jeśli wyjdą zwycięsko ze swoich spotkań, Real z Malagą, Barcelona z Osasuną, zmierzą się ze sobą już na etapie ćwierćfinału. Jeśli Barcelona wygra, wydaje się, że nic  i nikt nie powstrzyma przed zdobyciem Pucharu Króla.

W Barcelonie marzą o zwycięstwie czwartego mistrzostwa kraju z rzędu, jak zrobiła to na początku lat dziewięćdziesiątych drużyna Johana Cruyffa. O mistrzostwo będzie bardzo ciężko, obie drużyny dzielą co prawda tylko trzy punkty, jednak Barcelona gra w tym sezonie słabiej na wyjazdach, tracąc punkty ze słabymi zespołami, co piłkarzom Mourinho się nie przydarza. Jeśli jednak oba zespoły będą zbierały w każdym meczu po trzy punkty, to ważny może okazać się pojedynek na Camp Nou między odwiecznymi rywalami.

Do 2006 roku Barcelona miała na koncie tylko jedno zwycięstwo w Lidze Mistrzów, w ciągu pięciu lat zdobyła je trzykrotnie. Katalończycy marzą o wygranej w monachijskim finale, dzięki czemu wskoczą na podium, gdzie wraz z Liverpoolem zasiądą na trzecim miejscu z 5 zwycięstwami w elitarnych rozgrywkach. Na czele jest Real Madryt, który czeka na swoje 10 trofeum. Jeśli Barcelonie uda się wygrać w tym roku Chempions League, to będzie pierwszym zespołem, który dwa lata z rzędu po zmianach, które dokonano w europejskich rozgrywkach, zdobędzie trofeum w dwóch kolejnych rozgrywkach. Apetyt na ten sukces jest wielki.

Rok 2011 był rokiem rekordów, które padały udziałem Katalończyków. Zawodnicy Barcelony pokonali bramkarza przeciwnika aż 170, co nowym rekordem pod względem ilości zdobytych goli w jednym roku. Ale w Katalonii marzą, żeby zdobyć kolejne gole, bijąc kolejne rekordy. Zwłaszcza pod względem zdobytych goli w La Lidze, ale i tu może być ciężko, bo to Real Madryt strzela więcej goli Katalończyków, Królewscy zgromadzili ich 56, a Blaugrana 50. 

Wkrótce dowiemy się, kto otrzyma Złotą Piłkę, Leo Messi wydaje się być zdecydowanym faworytem, jeśli wygra, będzie to trzecia Złota Piłka z rzędu. Jeśli Argentyńczyk zagra w tym roku kolejny wielki sezon może walczyć nawet czwartą, czego jeszcze nikt nie osiągnął. W 2012 czekają nas mistrzostwa Europy,  z przyczyn naturalnych Messi w nich nie wystąpi, dlatego wielką szanse na Złotą Piłkę może mieć zawodnik reprezentacji, która wygra polsko-ukraińskie Euro. Jednak po Mistrzostwie Świata dla Hiszpanów, gdzie główne role odegrali Iniesta i Xavi, także oni zostali daleko za kolegom z drużyny.

Swoje do wygrania ma także Victor Valdes. W reprezentacji ustępuje miejsce Ikerowi Casillasowi, jednak to  Katalończyk od kilku lat zdobywa prestiżowe trofeum Ricardo Zamory dla najlepszego bramkarza ligi hiszpańskiej. Bramkarz Barcelony puścił do tej pory zaledwie 8 goli w lidze, przy 15 puszczonych przez bramkarza Realu. Dlatego Valdes jest faworytem.

W ostatnim meczu tego sezonu z L’Hospitalent Pep Guardiola wystawił 10 zawodników wychowanych przez słynną La Masię, gdyby chciał, mógłby spokojnie zastąpić Pinto Valdesem i byłoby to zdarzenie bez precedensu, gdyby w jednym zespole wystąpiło 11 wychowanków. Być może Guardiola wystawi taką jedenastkę, w którymś z meczów w 2012, a może w jednym z finałów, jeśli Barcelona tam dotrze ?

Wiadomo, ze kibice, działacze, piłkarze, trenerzy i dziennikarze z Barcelony życzą sobie sukcesów w 2012 roku, ale jednym z wyzwań, które ma dla nich nie tylko sportowy wymiar jest podtrzymanie zwycięskiej passy w meczach z Realem Madryt. W mijającym roku byliśmy świadkami siedmiu Gran Derbi, w których Królewskim udało pokonać się Blaugranę tylko raz. Czy Barcelonie uda się nadal dominować nad zespołem Mourinho w 2012, to się okaże.

Rok 2011 w Katalonii nazywa się już rokiem Pepa Guardioli. Ich bohater, człowiek stamtąd prowadzi ukochany zespół do wielkich sukcesów. W tym roku Pep może udowodnić wraz z zespołem, że to do nich należy tytuł Najlepszej drużyny w historii Piłki nożnej.