Barcelona wygrała i utrzymała status quo w tabeli, nada traci pięć punktów do Realu. Choć wynik 4:2 wskazuje na łatwą wygraną, to nie był prosty mecz dla zawodników Pepa Guardioli. Jednym słowem - działo się na Camp Nou w niedzielny wieczór.
„Wielki Alexis, wielkie zwycięstwo” ogłosiło katalońskie Mundo Deportivo tuż po meczu. I tu wielkie nie oznacza tylko rozmiar, ale i charakter, który pokazał Pep Team. Ale zacznijmy od początku.
Barcelona przystępowała do meczu pewna swego, mimo zeszłotygodniowej utraty punktów w meczu z Espanyolem, nikt raczej nie myślał, że Betis w jakikolwiek sposób zagrozi Dumie Katalonii, zwłaszcza w twierdzy Camp Nou. Zawodnicy z Andaluzji nie przestraszyli się jednak wielkiej Barcelony. Od samego początku grali bardzo odważnie, nie murując bramki przed swoim polem karnym. Ba, to nawet zespół z Sewilli mógł objąć prowadzenie, na szczęście dla Barcelony, w bramce stał czujny Victor Valdes.
Gdy wydawało się, że po zdobyciu dwóch bramek przez Blaugranę będzie można doliczać jej kolejne gole na tablicy wyników, Betis podniósł się i zdołał jeszcze przed przerwą zdobyć bramkę. Czarodziej Ruben Castro odczarował bramkę na Camp Nou, która pozostała niezdobyta przez blisko 1151 minut. Od wrześniowego spotkania z Milanem w Lidze Mistrzów, Barcelona nie straciła u siebie gola. Co więcej Betisowi udało zdobyć drugą bramkę zaraz po przerwie. A było to nie lada wyczynem. Cudownie zza pola karnego uderzył Santa Cruz. Jak ciężko jest strzelić w Barcelonie dwa gole, niech o tym świadczy fakt, że ostatnio działa tego dokonali zawodnicy Herculesa Alicante we wrześniu 2010 roku.
Niespodzianką pachniało na kilometr, Betis poczuł wiatr w żagle, a Barcelona wydawała się zagubiona, zawodnicy z Andaluzji atakowali, a obrońcy Blaugrany pozwalali im na wiele, zbyt wiele. Jednak zawodnicy Guardioli zebrali się w sobie i zaatakowali, wyciągając najcięższy kaliber, napierając z największą siłą. Jednak żadna z sytuacji nie przyniosła im gola. I kto wie, jak zakończyłby się ten mecz, gdyby nie wykluczenie Mario, który próbował powstrzymać jeden ze szturmów Barcelony. – To nas zabiło – powiedział o czerwonej kartce trener Betisu. W doskonałej maszynie zabrakło jednego trybika, a w dziesiątkę z Barceloną nie sposób walczyć. Można, ale niewielu wyszło z tego cało.
I stało się zgonie z zasadą – do trzech razy sztuka – Alexis w swojej trzeciej 100% sytuacji strzelił gola na 3:2. Chilijczyk zagrał bardzo dobry mecz, a mógł zagrać świetny. Widać w nim potencjał, coraz lepiej rozumie grę Barcelony, ale nadal jest na boisku nieśmiały, mam wrażenie, że ciągle myśli, że liderem zespołu jest Messi, Xavi, Iniesta czy inni i to im wolno podejmować śmiałe i ryzykowne decyzje. A trybuny Camp Nou nadal go piotrosze paraliżują. Jeśli Chilijczyk przełamie tą nieśmiałość stanie się jeszcze lepszym zawodnikiem. To właśnie jego podanie do Cesca otworzyło drogę do pierwszej bramki Barcelony, a przy drugiej bramce asystował już bezpośrednio, no i wspomniany już gol, ale także kilka świetnych okazji, których młody piłkarz nie wykorzystał. Barcelonę uspokoił jednak dopiero gol na 4:2, który strzelił Leo Messi z karnego, zaliczając dublet, dzięki czemu zbliżył się do Cristiano Ronaldo w klasyfikacji pichichi.
Barcelonę w środę czeka spotkanie na Bernabeu, choć zawodnicy Guardioli nie zagrali w niedzielę świetnego spotkania, mogą do klasyku podchodzić pewni siebie, bo Królewscy, mimo że wygrali swój mecz, wydaje się, że są w słabej formie.
Ale to klasyk, a więc w zasadzie faworytów nie ma.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz