To Barcelona miała męczyć się z Getafe i przegrać 1-0, a Real zawitać w
Sewilli i roznieść gospodarz, jak to miał w zwyczaju, drużynę ze stolicy
Andaluzji. A było na opak. Blaugrana
zagrała świetny mecz, a Real jeden z gorszych meczów w ostatnich latach.
Pierwsze trzy minuty na stadionie
Ramón Sanchez Pizjuan były prawdziwym trzęsieniem Ziemi.
Najpierw Piotr Trochowski
strzelił gola już w drugiej minucie, po karygodnym błędzie zawodników z Madrytu,
a po chwili Gonzalo Higuain postanowił wymierzyć sprawiedliwość i kopnął
zawodnika Sevilli. Sędzia nie zauważył głupiego zachowania napastnika z
Argentyny. Już od tej minuty Los Merengues powinni grać w 10. W ogóle drużyna
Królewskich powinna mecz skończyć w 9. Brakiem wyobraźni, tudzież głupotą
wykazał się też rodak Higuaina – Di Maria, który w jednym ze starć z
zawodnikiem gospodarzy, machnął ręką, jakby chciał wymierzyć lewy sierpowy
przeciwnikowi. Nie trafił. A sytuacja ta pokazała, że w głowach Królewskich zawrzało, zawodnicy Realu czuli, że mecz znowu nie
układa się po ich myśli.
Zresztą to mało powiedziane, Real
zagrał fatalnie, jeśli mogę, to użyję określenia ‘padaka’. Drużyna Mourinho była
bez pomysłu, jakby wszystkie schematy wyczerpały się, a ktoś zaczarował umysły piłkarzy Królewskich, którzy nagle
zapomnieli o swoim geniuszu. Madryccy dziennikarze pomstują, że nie poznają
swojej drużyny.
- Nie mam drużyny. – mówił na
konferencji prasowej wściekły Jose Mourinho. Jego drużyna po raz kolejny
zagrała fatalny mecz. – Niektóre ‘głowy’ się skompromitowały. Po pierwszej
połowie chciałem zmienić siedmiu zawodników. – kontynuował rozżalony.
Kim są te ‘głowy’?
Gonzal Higuain zagrał wczoraj
okropnie, partaczył co się dało, z lepszej strony nie pokazał się Karim
Benzema, który tylko powiększył ilość minut bez gola w oficjalnym meczu. Co się
stało z Francuzem, który w zeszłym roku grał jak dobrze naoliwiona maszyna? Czy
uszło z niego powietrze?
A może powietrze uszło z
wszystkich zawodników Realu?
Jose Mourinho lubi powtarzać, że
jego drużyny grają najlepiej w drugim sezonie. Zaczął się trzeci sezon, a
zawodnicy Los Blancos wydają się wypaleni, zmęczeni, a na boisku poruszają się
jakby ‘chcieli, a nie mogli’. Być może to przed wczesne ferowanie wyroków, ale
metoda, którą stosuje Portugalczyk, czyli wykorzystywanie ambicji drużyny i
‘pompowanie’ jej - mogło się wypalić, ile można grać ‘na emocjach’? A może to
po prostu złe miłego początki?
Czy jednak Królewscy przezwyciężą
problemy jako zespół? Nie od dziś wiadomo, że w szatni drużyny z Bernabeu są
grupy i grupki. Taka atmosfera z pewnością nie sprzyja przyjaźni i owocnej
współpracy, może tylko powiększać antagonizmy. (poczekajmy na śledztwo Diego
Torresa z El Pais) Jak sobie poradzi z
tym Mou? A jak zawodnicy? Jeśli widzą, że trener publicznie ich krytykuje, głośno
krzycząc o kompromitacji, choć bez nazwisk, z pewnością każda ‘głowa’ wie, że
to o niej mowa.
Tyle o smutnym Realu, czas na
szczęśliwą Sevillę.
- Bardziej niż Real przegrał, to
Sevilla wygrała. – powiedział na pomeczowej konferencji Michel, trener
gospodarzy i dodał – Wiele z błędów
gości spowodowanych było pracą i aktywnością moich zawodników.
Sevilla zagrała świetnie, piłkarze
byli zmotywowani. Sprawdziły się słowa Alvaro Negredo, który przed meczem
opowiadał, jak bolesne były poprzednie wysokie porażki z Królewskimi. Tym razem
zawodnicy Michela zastosowali się do zasady ‘jeden za wszystkich, wszyscy za
jednego’, pomagali sobie, jak tylko mogli. Chwilami wręcz ich gra zachwycała,
świetnie ‘klepali’, pokazując jak świetni technicznie są.
Drużyna z dzielnicy Nervión mogła
wygrać wyżej, o ile pięknie rozgrywała piłkę do pola karnego, to prostokąt
oddzielający ją od bramki Casillasa stawał się magiczną linią, w który gdy
piłka wpadała nic z ataku nie
wychodziło.
Wspominałam o partactwie
Higuaina? W drużynie Sevilli gra jednak mistrz partactwa, o dziwo, mistrz
Europy z Hiszpanią. Alvaro Negredo. O ile Argentyńczyk jest w dołku i zapewne z
niego wyjdzie. To stan ‘partactwa’, które uprawia Hiszpan, jest permanentny i
za głowę można się tylko złapać. Negredo nie miał wczoraj zbyt wielu sytuacji,
ale gdy w pewnym momencie, przed polem karnym dostał piłkę, zamiast zachować
się jak prawdziwy napastnik, wbiec w pole karne, mając przed sobą tylko
Casillasa, Negredo postanowił strzelić z dystansu. Nawet nie trafił w światło
bramki.
Zawiódł mnie wczoraj Jesus Navas,
który utwierdził mnie, że na grę w La Roja nie zasługuje. Hiszpan zapomniał
wczoraj, że jest szybki, za każdym razem, gdy dostawał piłkę i stawał
naprzeciwko Marcelo, obrońcy, który nie słynie z tego, że jest dobrym w
obronie, a lepiej radzi sobie w ataku, Navas zwalniał. La Roja nie
ucierpiałaby, gdyby del Bosque Andaluzyjczyka powołać nie chciał, na jego
miejsce czeka wielu zdolnych.
Rację ma prezes Del Nido, który
zdaje sobie sprawę, że ma drużynę, która może powalczyć o miejsca premiowane
grą w europejskich pucharach. W stolicy Andaluzji tęsknią za sukcesami drużyny
na polu międzynarodowym, które w końcu nie są tak odległą historią, bo zaledwie
sprzed sześciu/pięciu lat.
Na mnie wielkie wrażenia zrobił
Cicinho. Brazylijczyk był wczoraj wszędzie, a wisienką na torcie jego gry była
sytuacja, w której sprowokował do faulu Cristiano Ronaldo. Zrobił to
premedytacją, ale ta sytuacja może być taką metaforą wczorajszego pojedynku.
Rozbrykani Andaluzyjczycy, którzy pokonują bezsilnego goliata z Madrytu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz