piątek, 23 września 2011

Historia pewnej reklamy (na koszulce)


- Pieniądze czy zasady? -  tak zatytułował swój tekst Sergi Pameis, jeden z katalońskich dziennikarzy, a sprawa  tyczy się reklamy Qatar Fundation na koszulkach Barcelony, choć mija blisko 10 miesięcy od informacji, że logo QF zagości na strojach Barcy, to sprawa ta ciągle wywołuje emocje pomiędzy kibicami Blaugrany.  

Wśród wymienianych przez cules Barcelony dowodów na wyjątkowość klubu, jako jeden z argumentów przytaczano, że na barcelońskiej koszulce, nie ma reklamy. Miało to znaczenie zwłaszcza w skomercjalizowanym świecie, gdzie rządzi pieniądz, a miejsce na koszulce jest kwestią targów największych koncernów świata, gdy rywal z Madrytu wydaje miliony i oskarżany jest o to, że jest przedsiębiorstwem, nie klubem sportowym. Tymczasem Duma Katalonii kusiła swą czystością. 

Gdy w 2006 roku FC Barcelona podpisała umowę z UNICEFem, a logo organizacji pojawi się na bordowo-niebieskiej koszulce, ortodoksyjni wyznawcy barcelonismo, wszem i wobec oznajmiali, że jest to gwałt na bezbronnej materii.  W opozycji do nich stanęli zadowoleni z takiego obrotu sprawy kibice, informując, że Barcelona kolejny raz pokazała wyjątkowość i szlachetność – nie dość, że udostępniła swe cenne centymetry, to gotowa byłą płacić za to UNICEFowi i to wszystko w czasach brutalnego kapitalizmu! 

Są też zwolennicy spiskowej teorii dziejów, którzy uważają, że UNICEF na koszulce miał być początkiem „zabrudzania” stroju, żeby przygotować świat, a przede wszystkim socios, do tego, że nadejdzie dzień, gdy zagości na trykocie Blaugrany komercyjne logo. Idąc tym tokiem, warto zastanowić się, czy QF też nie jest owym „zabrudzaczem”, a kwestią lat nie jest pojawienie się czegoś „gorszego”, logo słynnego napoju, czy zakładów bukmacherskich. Słychać też głosy kibiców, którzy uważają, że Qatar Fundation, to nie znana komercyjna marka, ba, wręcz fundacja, wspierająca rozwój, więc niech na trykocie zostanie. 

I tu wkracza ten zły – pieniądz, który psuje wszystko i w życiu, i w piłce. Właściwie jego brak, który sprawił, że działacze zespołu z Camp Nou, zmuszeni byli do łatania dziur w klubowej kasie, pustki odziedziczyli po swoich poprzednikach, którymi zażądał wróg obecnego prezesa – Joan Laporta.  Pół roku po przejęciu władzy przez Rossela, gdy kibice Barcelony czekali na święta Bożego Narodzenia spadła na nich wiadomość, niczym grom z grudniowego nieba. Za 30 milionów euro rocznie, do sezonu 2015/2016, do tego „na start” 15 milionów,  co da sumę 165 mln euro, na koszulce Blaugrany pojawi się reklama. Słowo, którego bali się latami, gdy wymieniane było w kontekście dziewiczej koszulki, ale słowo ciałem się stało i zamieszkało na koszulce Blaugrany. 

- W piłkarskim świecie Barcelona była od zawsze - do tej pory - unikatem. Brak reklam był znakiem rozpoznawczym. To było znakomite. Czy dla zwiększenia dochodów warto tracić coś, co było niezaprzeczalną, unikalną wartością? Nie podoba mi się to – mówił oburzony Johan Cruyff.  Człowiek, zajmujący w Żywotach Świętych Katalońskich miejsce szczególne, ojciec Jordiego, trener Dream Teamu, a obecnie selekcjoner reprezentacji Katalonii, dla którego Barcelona, to coś więcej niż klub. Cruyff stanął na czele Ruchu Na Rzecz Czystości Koszulki (roboczo powołanym na potrzebę tego tekstu).   Z perspektywy czasu Holender patrzy na to z większym dystansem, zdając sobie sprawę z kłopotów finansowych klubu i z tego, że mleko wydało się już rozlane. 

- To hipokryzja – mówi wielu, gdy pytam o reklamę na koszulce Barcy. Uważają, że klub świetnie rozegrał to marketingowo, całe to „niemienie” koszulki było chwytem, który miał rozczulać i był niczym aureola nad wizerunkiem klubu. Teraz jednak ujawniło się prawdziwie oblicze tej całej świętości. 

24 września socios Barcy podejmą decyzję, czy logo zniknie z świętego, dla Katalończyków, miejsca. Okaże się, czy wygrają pieniądze, czy zasady. To właśnie w ich rękach leży bardzo kluczowa dla klubu decyzji. Czy „wrócić do korzeni”, czy narazić klub na kryzys, a co za tym idzie utratę hegemonii w świecie.

- Jeśli nie wykorzystamy okazji, to prawdopodobnie nie będziemy w stanie pozwolić sobie na posiadanie najlepszego zespołu świata i najlepszego trenera. Nasze inwestycje na pewno będą wtedy na niższym poziomie. – straszy socios prezes Rosell, sam doskonale zdaje sobie sprawę, jakim ubytkiem w budżecie klubowym będzie brak 30 milionów, a do tego dochodzą odszkodowania, które klub będzie musiał zapłacić Qatar Fundation. 

Swoją opinię wyraził też Pep Guardiola, który bronił kontraktu z Fundacją. Mister doskonale zdaje sobie sprawię z korzyści finansowych i sytuacji, w jakiej jest klub. 

Wspomniany już Sergi Pameis znalazł jednak rozwiązanie kłopotu finansowego. Proponuje, żeby    170 000 socios wzięło sprawę w swoje ręce. 176,47 tyle miałby zapłacić każdy z nich, żeby pokryć stratę spowodowaną rozwiązaniem kontraktu z QF, jeśli ta kwota to za dużo na pojedynczego socio, można podzielić ją i niech socios zapłacą 88, 23 euro na głowę, pisze Pameis, a resztę na pewno klub będzie w stanie znaleźć w inny sposób, niż hańbienie koszulki. 

Mimo całego krzyku wydaje się, że większość kibiców przyzwyczaiła się już do loga QF, może gdyby decyzja socios byłaby rozważana w styczniu, prawdopodobieństwo zerwania kontraktu byłoby większe. Katalońskie El Mundo Deportivo zapytało swoich czytelników, czy Zgromadzenie powinno zawetować umowę z QF. 68% biorących udział w ankiecie uważa, że nie.  Kibice wiedzą, że nawet taki klub, jak Barcelona musi czasem zajrzeć do portfela.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz