- Pieniądze czy zasady? - tak
zatytułował swój tekst Sergi Pameis, jeden z katalońskich dziennikarzy, a
sprawa tyczy się reklamy Qatar Fundation
na koszulkach Barcelony, choć mija blisko 10 miesięcy od informacji, że logo QF
zagości na strojach Barcy, to sprawa ta ciągle wywołuje emocje pomiędzy
kibicami Blaugrany.
Wśród wymienianych przez cules
Barcelony dowodów na wyjątkowość klubu, jako jeden z argumentów przytaczano, że
na barcelońskiej koszulce, nie ma reklamy. Miało to znaczenie zwłaszcza w
skomercjalizowanym świecie, gdzie rządzi pieniądz, a miejsce na koszulce jest
kwestią targów największych koncernów świata, gdy rywal z Madrytu wydaje
miliony i oskarżany jest o to, że jest przedsiębiorstwem, nie klubem sportowym.
Tymczasem Duma Katalonii kusiła swą czystością.
Gdy w 2006 roku FC Barcelona podpisała
umowę z UNICEFem, a logo organizacji pojawi się na bordowo-niebieskiej
koszulce, ortodoksyjni wyznawcy barcelonismo, wszem i wobec oznajmiali, że jest
to gwałt na bezbronnej materii. W
opozycji do nich stanęli zadowoleni z takiego obrotu sprawy kibice, informując,
że Barcelona kolejny raz pokazała wyjątkowość i szlachetność – nie dość, że
udostępniła swe cenne centymetry, to gotowa byłą płacić za to UNICEFowi i to
wszystko w czasach brutalnego kapitalizmu!
Są też zwolennicy spiskowej
teorii dziejów, którzy uważają, że UNICEF na koszulce miał być początkiem „zabrudzania”
stroju, żeby przygotować świat, a przede wszystkim socios, do tego, że
nadejdzie dzień, gdy zagości na trykocie Blaugrany komercyjne logo. Idąc tym
tokiem, warto zastanowić się, czy QF też nie jest owym „zabrudzaczem”, a
kwestią lat nie jest pojawienie się czegoś „gorszego”, logo słynnego napoju,
czy zakładów bukmacherskich. Słychać też głosy kibiców, którzy uważają, że
Qatar Fundation, to nie znana komercyjna marka, ba, wręcz fundacja, wspierająca
rozwój, więc niech na trykocie zostanie.
I tu wkracza ten zły – pieniądz,
który psuje wszystko i w życiu, i w piłce. Właściwie jego brak, który sprawił,
że działacze zespołu z Camp Nou, zmuszeni byli do łatania dziur w klubowej
kasie, pustki odziedziczyli po swoich poprzednikach, którymi zażądał wróg
obecnego prezesa – Joan Laporta. Pół
roku po przejęciu władzy przez Rossela, gdy kibice Barcelony czekali na święta
Bożego Narodzenia spadła na nich wiadomość, niczym grom z grudniowego nieba. Za
30 milionów euro rocznie, do sezonu 2015/2016, do tego „na start” 15 milionów, co da sumę 165 mln euro, na koszulce Blaugrany
pojawi się reklama. Słowo, którego bali się latami, gdy wymieniane było w
kontekście dziewiczej koszulki, ale słowo ciałem się stało i zamieszkało na
koszulce Blaugrany.
- W piłkarskim świecie Barcelona była
od zawsze - do tej pory - unikatem. Brak reklam był znakiem rozpoznawczym. To
było znakomite. Czy dla zwiększenia dochodów warto tracić coś, co było
niezaprzeczalną, unikalną wartością? Nie podoba mi się to – mówił oburzony Johan
Cruyff. Człowiek, zajmujący w Żywotach
Świętych Katalońskich miejsce szczególne, ojciec Jordiego, trener Dream Teamu,
a obecnie selekcjoner reprezentacji Katalonii, dla którego Barcelona, to coś
więcej niż klub. Cruyff stanął na czele Ruchu Na Rzecz Czystości Koszulki
(roboczo powołanym na potrzebę tego tekstu).
Z perspektywy czasu Holender patrzy
na to z większym dystansem, zdając sobie sprawę z kłopotów finansowych klubu i
z tego, że mleko wydało się już rozlane.
- To hipokryzja – mówi wielu, gdy
pytam o reklamę na koszulce Barcy. Uważają, że klub świetnie rozegrał to
marketingowo, całe to „niemienie” koszulki było chwytem, który miał rozczulać i
był niczym aureola nad wizerunkiem klubu. Teraz jednak ujawniło się prawdziwie
oblicze tej całej świętości.
24 września socios Barcy podejmą
decyzję, czy logo zniknie z świętego, dla Katalończyków, miejsca. Okaże się,
czy wygrają pieniądze, czy zasady. To właśnie w ich rękach leży bardzo kluczowa
dla klubu decyzji. Czy „wrócić do korzeni”, czy narazić klub na kryzys, a co za
tym idzie utratę hegemonii w świecie.
- Jeśli nie wykorzystamy okazji,
to prawdopodobnie nie będziemy w stanie pozwolić sobie na posiadanie
najlepszego zespołu świata i najlepszego trenera. Nasze inwestycje na pewno
będą wtedy na niższym poziomie. – straszy socios prezes Rosell, sam doskonale
zdaje sobie sprawę, jakim ubytkiem w budżecie klubowym będzie brak 30 milionów,
a do tego dochodzą odszkodowania, które klub będzie musiał zapłacić Qatar
Fundation.
Swoją opinię wyraził też Pep
Guardiola, który bronił kontraktu z Fundacją. Mister doskonale zdaje sobie
sprawię z korzyści finansowych i sytuacji, w jakiej jest klub.
Wspomniany już Sergi Pameis
znalazł jednak rozwiązanie kłopotu finansowego. Proponuje, żeby 170 000 socios wzięło sprawę w swoje ręce. 176,47
tyle miałby zapłacić każdy z nich, żeby pokryć stratę spowodowaną rozwiązaniem
kontraktu z QF, jeśli ta kwota to za dużo na pojedynczego socio, można
podzielić ją i niech socios zapłacą 88, 23 euro na głowę, pisze Pameis, a
resztę na pewno klub będzie w stanie znaleźć w inny sposób, niż hańbienie
koszulki.
Mimo całego krzyku wydaje się, że
większość kibiców przyzwyczaiła się już do loga QF, może gdyby decyzja socios
byłaby rozważana w styczniu, prawdopodobieństwo zerwania kontraktu byłoby
większe. Katalońskie El Mundo Deportivo zapytało swoich czytelników, czy
Zgromadzenie powinno zawetować umowę z QF. 68% biorących udział w ankiecie
uważa, że nie. Kibice wiedzą, że nawet taki
klub, jak Barcelona musi czasem zajrzeć do portfela.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz