Zapraszam do lektury tekstu o kibicowaniu, który napisałam wraz z Jankiem z HayLiga. Miłego!
Trudno w dzisiejszych czasach spotkać człowieka, który nie ulega
modzie. Zjawisko to jest naturalną potrzebą ludzką uczestniczenia w czymś, co
jest powszechnie lubiane i akceptowane i wzbudza emocje.
W fenomenie
jakim jest sport modnym jest to, co jest na topie. Zawodnik lub drużyna,
którzy sięgną po największe trofea w swojej dyscyplinie z dużym
prawdopodobieństwem mogą liczyć, że przyciągną do siebie rzesze fanów. Nie ma
nic w tym złego, wręcz przeciwnie: ludzie poprzez swoją afirmację dla nich nagradzają
wysiłek, który sportowcy wkładają w osiągnięcie sukcesu. Jednocześnie
uczestnicząc w czymś, co daje im wielką satysfakcję.
Sport wzbudza emocje, a „emocje są zaraźliwe”,
jak pisał znakomity Malcolm Gladwell w jeden ze swoich książek. Kibice piłki
nożnej, którymi zajmiemy się w niniejszym tekście wydają się być jednym z
bardziej emocjonalnych w sporcie, potrafią oni „oddać serce swojej drużynie”,
niejednokrotnie poświęcając sporą część swojego życia dla ukochanego zespołu. Co
jednak z kibicami, którzy kibicują drużynie tylko dzięki modzie, czy taki kibic
przez „prawdziwych” kibiców może traktowany być jako ten gorszy?
W piłce nożne, jak w życiu, „wszystko płynie” jak
powiedział jeden znany Grek. Zmieniają się zasady, zawodnicy, trenerzy i
stadiony. Z sukcesem jest tak samo. Jednego roku ktoś zostaje mistrzem, by w
następnym ustąpić komuś lepszemu. Wraz z sukcesem pojawiają się kibice. Bądźmy
szczerzy – który kibic zaczyna swoją przygodę z piłką od fascynacji drużyną,
która nie osiąga sukcesów lub grała futbol nudny i brzydki dla oka?
Gdy w 1997 roku Ligę Mistrzów wygrała Borussia
Dortmund z Sammerem, Riedlem, Mollerem i Rickenem w składzie, polskie podwórka zaroiły
się koszulkami w żółto-czarne barwy. Po dwóch latach ustąpiły one innym i po boiskach biegały same „Czerwone Diabły”. Zwycięstwo
w legendarnym meczu na Camp Nou, z
Bayernem Monachium w finale Ligi Mistrzów zapoczątkowało wielką modę na kibicowanie
drużynie sir Alexa Fergusona. Co rusz widziało się małych Beckhamów, Scholesów,
Giggsów, czy Coleów. Czy można się temu dziwić? Wygrana w takich okolicznościach
potrafi pobudzić wyobraźnię każdego malca, który biega za piłką, codziennie
strzelając do trzepaka.
Wszystko się zmienia, więc i moda na Manchester
musiała ustąpić. Miejsce United zajął Galaktyczny Real Madryt, który kupił
serca młodych ludzi zanim jeszcze coś wygrał. Nazwiska takie jak Figo, Zidane, czy
Raúl przyciągnęły miliony kibiców z całego świata. Zwycięstwo w finale Ligi
Mistrzów z Bayerem Leverkusen 2-1 potwierdziło pozycję Galacticos jako
najpopularniejszego klubu na świecie. Od kilku lat mamy do czynienia z zalewem kibiców Barcelony, która od 2006 roku
zdobyła trzy puchary Ligi Mistrzów i zachwyca piękną, ofensywną grą. Jeśli
spojrzeć na osiedlowe boiska, to kolory blaugrany świecą najjaśniej ze
wszystkich.
Powołujemy się na ostatnie lata, bo prześledzenie
klubowej sztafety sympatii, w której uczestniczą od dziesiątek lat kibice na
całym świecie, byłoby zajęciem karkołomnym, a czytelnik zapewnie usnąłby, gdyby
tekst począł wchodzić w erę lat 70.
Przywołajmy tu przykład znamienitych dziennikarzy
Stefana Szczepłka i Tomasz Wołka, których lata młodości przypadły na panowanie
wielkiego Realu z Alfredo di Stefano na czele. Ich dziecięce głowy rozpalała
myśl o wielkich „Królewskich”, których co prawda nikt nie widział przez wiele
lat z powodu braku telewizora, ale legenda
rosła. Czy moda, której ulegli jest czymś złym?
Popularność ma też swoje minusy, generuje ona
zarówno nowych sympatyków, jak i wielu przeciwników zespołu. Wydawałoby się, że
jest to typowo polska cecha: sąsiad ma za dobrze, to życzymy mu jak najgorzej,
ale oczywiście to nie jest typowe tylko dla Polaków, cały świata tak działa.
Niestety. „Barcelona, Real, Manchester wygrywają i są najpopularniejsze?” „Ale
za to kibiców mają beznadziejnych, bo sezonowych”. „Grają najładniej?” „Phi,
widziałem lepszych i ładniej grających, poza tym są nudni!” Ile razy
słyszeliśmy takie głosy? Ale czy mają one jakikolwiek sens? Czy to, że ktoś
kibicuje drużynie, która zaczęła wygrywać i jest popularna, znaczy, że jest gorszym
fanem? A co jeśli to jest dopiero początek jego przygody z tym klubem? Każdy
kiedyś zaczynał .
Zadajemy więc sobie pytanie, co złego jest w
modzie na kibicowanie danej drużynie?
Wielu „starych kibiców”, zarzuca tym nowym tymczasowość.
Zawłaszczają oni ukochaną drużynę tylko dla siebie, nie dając innym prawa do
niej. Skąd się to bierze? Czy jest to strach przed utratą swojej
oryginalności? Boli ich, że byli z drużyną nawet w trudnych chwilach, gdy ta
przegrywała, tymczasem nowi sympatycy po prostu zostają kibicami wielkiej
drużyny, która odnosi wielkie sukcesy.
Zatwardziali kibice mają w sobie coś z szamanów, strzegących
wielkich tajemnic, mając je na wyłączność, gdy tymczasem były to proste prawdy.
„Stary kibic” też wydaje się strzec jakiś tajemnicy, których nie zamierza „sprzedać”
młodemu.
Tym, co stali się kibicami zespołu dzięki modzie
zarzuca się, że nie znają zawodników sprzed lat ani historii klubu. Pytanie,
jakie jest kryterium dobrego kibica, jak zmierzyć, czy jest się „większym”, czy
„mniejszym kibicem”. Czy kibic, którego gra Barcelony porusza jest kibicem mniej
„prawdziwym” przez brak znajomości ważnych dat z historii klubu? Z kibicowaniem
jest jak z winem, im dłuższy staż, tym mądrzejszy, bardziej wyrafinowany fan.
Trudno mieć pretensje do nastolatków, że nie znają historii klubu i że są ślepo
zapatrzeni w swój zespół. Reszta przychodzi z czasem, jednym ta sympatia mija,
a drugim zostaje na długie lata.
Futbol jest niczym muzyka, potrafi wzruszać,
denerwować, wzbudzać inne emocje. Jeśli ktoś przeżywa je w stosunku do jakiegoś
zespoły, choćby przez to, że dany zespół jest bliski ideału, to nie potępiajmy
go za to.
W „Futbolowej gorączce” Nick Hornby, pisze:
„Zakochałem się w futbolu, tak jak później zakochałem się w kobiecie: nagle,
niewytłumaczalnie, bezkrytycznie, nie myśląc w ogóle o bólu jaki ze sobą
niesie”. Ciężko mieć pretensje do zakochanych par, że krótko się znają, że mało
o sobie wiedzą, bo najważniejsze jest uczucie, które ich łączy. Tak samo
powinno być z sympatyzowaniem jakiemuś klubowi, nieważne czy jest na topie, czy
gra w okręgówce, ważne, że obdarzamy go szczerym, niegasnącym uczuciem, które
nie powinno podlegać ocenie innych, bo kibicowanie to sprawa osobista.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz