Jeśli ktoś po pierwszej połowie meczu Barcelony z Granadą nie wyłączył
telewizora, to znaczy, że jest kibicem cierpliwym, ewentualnie nie mającym nic
innego do roboty. Jednak Katalończycy i Andaluzyjczycy wynagrodzili męki widzom
w drugiej odsłonie meczu. Swoje, jak zwykle, dodał Leo Messi.
Doprawdy, pierwsze 45 minut
spotkania mogło przyprawić o zawrót głowy niejednego kibica – w sensie
negatywnym. Granada była tak słaba, że swą grą ululała do snu drużynę Pepa
Guardioli, sprawiając, że zawodnicy Blaugrany sami zapadli w piłkarski sen i po
strzeleniu dwóch bramek stanęli. Co zdarza im się często, Duma Katalonii jeśli
wygrywa, to chwilami zapada w stan hibernacji, wybudzić może ją tylko
trzęsienie ziemi. Brr, zapomnijmy o tych
pierwszych 45 minutach.
Druga połowa zrozpaczonego widza
mogła rozkręcić, rozśmieszyć i rozmarzyć. Dwa gole Granady, w tym jeden po
karnym podyktowanym po szaleństwie Daniego Alvesa (tu powód do śmiechu, śmiał
się sam Pep Guardiola, zwłaszcza, że Brazylijczyk sprowokował także drugiego
karnego w późniejszej części meczu), sprawiły, że mecz rozpoczął się na nowo. No,
ale wtedy do głosu doszedł Leo Messi, tą bajkę już znamy, ale romantycznego fana
może ona za każdym razem rozmarzyć. Kolejny hat-trick. Nie tylko dlatego ten mecz był specjalny dla
Argentyńczyka, stał on się samodzielnym liderem klasyfikacji najlepszych
strzelców w historii klubu. I to wszystko w przeciągu zaledwie siedmiu lat. Kto
pamięta pierwszą bramkę Messiego po cudownym podaniu Ronaldinho? Bliźniaczo
podobną do tej, którą chwilę wcześniej sędzia nie uznał, odgwizdując spalonego.
Messi ma 25 lat i 234 gole na swoim
koncie, a co będzie dalej? W weekend kolejna okazja do zdobycia gola. – On nie strzela tylko wiele bramek, on
strzela wiele cudownych goli i robi to co trzy dni – zachwycał się swoim
podopiecznym Pep Guardiola. Nie tylko zresztą on wychwala Messiego. – Dopóki
Cię nie poznałem, nie wierzyłem w Boga! – głosił napis na jednym z transparentów.
Boskie przymioty łączone są z Argentyńczykiem od dawna, wydaje się zresztą, że
na piłkarskim Olimpie nie ma on sobie równych.
Oddałam cesarzowi, co cesarskie,
teraz czas na resztę drużyny.
We wtorkowym meczu dobre wrażenie
zrobił Isaac Cuenca, który co rusz wkręcam w ziemie obrońców z Granady (umówmy
się, sami mu na to pozwalali), ale nie zmienia to faktu, że dyspozycja młodego
Katalończyka mogła cieszyć kibiców i trenerów Barcelony. Zwłaszcza, że na
drugim skrzydle słaby mecz rozegrał Alexis Sanchez, zastąpiony inną młoda
gwiazdką Blaugrany – Cirstianem Tello, który wszedł i strzelił gola, a mógł
nawet dwa, gdyż obsłużony świetnym podaniem przez Messiego, zmarnował
wyśmienitą okazję. Zawiódł też Thiago, który słabo czuł piłkę, ale można go
usprawiedliwić, gdyż wrócił do zespołu po kilku tygodniowej absencji
spowodowanej kontuzją.
Kibica Barcelony zapewne martwi
informacja o kontuzji Adriano, a w związku z brakiem wyrzuconego za dwie żółte
kartki Alevsa, chorobą Abidala, Barcelona zostanie bez swoich najlepszych
bocznych obrońców. Będzie to zatem okazja, żeby Guardiola postawił na któregoś
z młodych zawodników z cantery.
Na tą chwilę Blaugrana traci pięć
punktów do Realu, który dziś zmierzy się z Villarrealem. Jednak mało
prawdopodobne wydaje się, żeby pięciopunktowa różnica utrzymała się dłużej niż
24 godziny. Ku rozpaczy sympatyków Barcy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz